Pan Pafnucy - Patryk Daniel Garkowski
W pewnej szkółce,
dla chłopców placówce,
pan Pafnucy
jest pielęgniarzem.
Męczą go chłopcy,
męczą potwornie,
wciąż niepokoją.
Do niego przychodzą.
„Dzień dobry, kochany panie Pafnucy,
ależ mam dzisiaj zmęczone stópki!
Chciałbym u pana się troszkę rozluźnić!
Na test z fizyki ja mogę się spóźnić...
Ja test z fizyczki mogę opuścić...
Proszę mi prędko wymasować stopy,
w przeciwnym razie będę wkurzony!
Ma to być masaż
dokładny,
gruntowny.
Jeśli nie będzie,
to będziesz zgnojony,
ty żałosny
gamoniu!
Czekają ciebie bolesne kopy!
I zastosuję mocny rękoczyn!
A STFUU!”
Ależ nie można na ludzi pluć!
Grzeczny chłopaczek na ludzi nie pluje!
Chłopaczek grzecznie się zachowuje!
„Ach, proszę pana, ach, proszę pana! -
już inne dziecię problem swój zgłasza -
Na mojej buzi wykwitł dziś pryszcz!
Ogromny,
czerwony
i rośnie mu pysk!”
Wnet inny chłopiec otwiera drzwi...
„Och, jak mnie mdli! Mocno mnie mdli!” -
oznajmia tenże nieletni zbir.
Ależ to są niegrzeczne mikroby!
To straszne łobuzy, paskudne łotry!
Każdy z nich pragnie być obsłużony...
A pan Pafnucy chce być pomocny!
Każdy z tych chłopców jest arogancki,
śmiały,
wulgarny,
zarozumiały.
Każdy ten przybysz jest wręcz koszmarny!
Potok tych chłopców jest nieustanny...
Każdy z tych chłopców
wkurza i drażni.
Każdy z tych chłopców
jest arogancki.
Każdy z tych chłopców
pana zamęcza.
Wolnego czasu
pan w pracy nie ma!
Praktycznie wcale,
praktycznie nigdy,
gdyż wciąż przychodzą
chłopcy niemili.
Bolesne, potworne grymasy...
Wymyślne rany...
Bolące wewnętrzne organy...
Bólu dorodne uprawy.
Wyjące, wrzące gniewem poczwarki...
Ach, doprawdy!
Szkaradni w swej arogancji...
Koszmarni,
zarozumiali,
wulgarni...
„Ach, drogi panie pielęgniarzu,
cierpię ja chyba na reumatyzm,
bo dzisiaj strasznie bolą mnie plecki;
czy może pan mi plecki wyleczyć?!”
„Ach, proszę pana, ach, proszę pana,
cierpię na straszny katar od rana!”
„Ja mam ogromne na stopach odciski!
Więc, panie Pafnucy, mi stopy ty wyliż!
Dla pana to będzie zaszczytna misja!
Wręcz gimnastyka
języka!”
„A ja dzisiaj na matmie sobie kichnąłem;
kichnąłem głośno, bardzo doniośle!
AAA PSIKKK!!”
Doprawdy, ci chłopcy są zdrowi i silni;
są oni niczym dorodne byki.
Depczą z ochotą butami larwy.
Dla Pafnucego są niełaskawi...
Twarze w grymasach
wciąż wykrzywiane...
Ich wielkie bóle -
z palców wyssane...
Nie chcą ci chłopcy przebywać na lekcjach -
wolą gabinet pana nawiedzać.
Czynią ci chłopcy różne błazeństwa.
Słusznie Pafnucy się na nich gniewa.
Tu nie ma co w bawełnę owijać:
sprawdzianów chłopcy pragną unikać...
Po korytarzach
się snują jak widma.
Z lekcji ci chłopcy
pragną wybywać.
Pana uwagę chłopcy absorbują.
Męczą go wielce i irytują.
„Ach, panie Pafnucy,
dziś strasznie ja zmarzłem!
Cały dygoczę!
Czuję się marnie!
Czy ciepły kocyk od pana dostanę?!
Aby skończyły się me męczarnie...
Przeleżałbym tutaj, w pana gabinecie,
aż mi się skończą paskudne dreszcze!”
Wciąż tu przychodzą chłopców kohorty,
a pan Pafnucy ma pracy dosyć.
Biorą go chłopcy w ciężkie obroty;
wciąż go nękają te podłe mikroby.
Zaś pan Pafnucy chce być pomocny,
chce się o chłopców właściwie troszczyć.
Lecz jak się tutaj o chłopców troszczyć,
kiedy są oni tak wstrętni, podli?!
Pan Pafnucy jest strudzony.
Chłopcy paskudni go biorą w obroty.
Chodzi przy nich przygarbiony.
On przez chłopców jest dręczony.
On przez chłopców jest gnębiony.
Chłopcy biorą go w obroty.
Chodzi przy nich przygarbiony,
pełen lęku i skulony.
W każdym momencie kopniak mu grozi.
A jakiś chłopaczek niedawno go pobił!
I musiał Pafnucy wylizać mu stopy!
Śmierdzące, spocone, o smaku słonym.
„Panie Pafnucy - mówi chłopaczek -
jeszcze kolejny nieletni natręt -
czy ma pan może czekoladę?
Pytam, bo dziś
nic nie jadłem
na śniadanie...”
„Ach, proszę pana, ach, proszę pana -
już inny chłopiec kłopot swój zgłasza -
Ja chyba na stopie posiadam kurzajkę,
czy wzrokiem kochany pan ją ogarnie?”
Inny młodzieniec wszedł z papierosem,
buty on wielce miał wysłużone,
podeszwy błotem miał ozdobione:
„Panie Pafnucy, panie Pafnucy,
niech pan wyliże me brudne buty!
Zwłaszcza podeszwy mego obuwia” -
po czym ten chłopczyk na pana spluwa.
STFUUU!
Butem on zmiażdżył
swego papierosa.
Pielęgniarzowi
zasadził
kopa.
Ach, pan Pafnucy ze strachu dygocze,
wielką odczuwa psychiczną boleść.
Dosyć!
Już dosyć.
Dosyć ciągłego lizania!
Dosyć gnębienia!
I masowania!
Koniec z lizaniem
podeszw obuwia.
Koniec z lizaniem
butów zabłoconych.
Koniec z wąchaniem
skarpet śmierdzących.
Koniec z lizaniem
stópisk spoconych.
Koniec lizania
dłoni chłopięcych,
zranionych
od białego papieru,
krwią szkarłatną
lekko broczących.
Pan Pafnucy zrezygnował z pracy!
Przestał on być pielęgniarzem szkolnym.
Dosyć miał tych podłych poczwarek.
To przecież istoty niereformowalne...