wtorek, 4 marca 2025

Bryzowe dary wilgoci - Patryk Daniel Garkowski

Bryzowe dary wilgoci - Patryk Daniel Garkowski 


Na przystanku pewien pan

czekał, czekał 

na 

tramwaj.


Czekał, czekał 

późnym wieczorkiem.


Stał na przystanku zupełnie samotnie.


Nikogo prócz niego na przystanku nie było.


Lecz nagle 

to 

się

zupełnie

zmieniło!


Jakiś chłopaczek do pana podszedł,

buty miał błotkiem upaskudzone!


Na butkach błotko to żadna ozdoba!


Cóż to za młody, 

zuchwały

prostak!


Na lat szesnaście ów chłopiec wyglądał.


Palił 

ów

chłopiec 

ohydnego 

papierosa!


Jak to tak można?!

Jak to tak można?!


Tak 

na przystanku 

palić 

papierosa?!


Fuj! Fuj! Fuj! A fuj!


Czerwienił się chłopczyk niczym piwonia.

Stanowczo jest z niego niemiły drągal.


„Kochany chłopcze - oznajmił pan -

nałóg ohydny ty w główce zwalcz!


Nie możesz ty palić na naszym przystanku!


Z szacunkiem ty normy publiczne traktuj.


Znajdź sobie inną metodę relaksu!


Posłuchaj!


Mądrze

radzi

ci

dziadziuś!”


Chłopaczek natychmiast na pana napluł:


„Ach, ty robaku!

Obrzydły parchu!

Nędzny mięczaku!

Zgrzybiały dziadziu!


Jak 

króla 

mnie traktuj!” 


I znowu chłopaczek na pana pluje.


Gniew 

w tym 

łobuzie 

straszny

buzuje!


Na pana chłopiec raz po raz pluje.


STFU!

STFU!


STFU!!

STFU!!


STFU!!!

STFU!!!


Śliną 

chłopaczek 

dziadzia 

biczuje.


Śliną

chłopaczek

dziadzia

częstuje.


Obrzydłą 

śliną 

go

infekuje.


Ależ fuj!

Ależ fuj!

Ależ fuj!


Buzia staruszka jest cała w ślinie!


Ona się lepi 

przemożnie,

silnie.


„To są dla ciebie me dary wilgoci,

żałosny staruchu,

ty błaźnie cyrkowy!” 


Mele

ten chłopczyk 

panu 

ofiarowuje,


raz po raz 

na pana

obficie 

on 

pluje.


Ślina chłopczyka ma brzydki aromat.


Drugiego napastnik zapalił papierosa.


Ale 

zbliża 

się tramwaj!


Tramwaj - ratunek.


Nękania basta!


Tramwaj - ratunek,

przed chłopcem tarcza.


Już musi się skończyć ta wstrętna męczarnia!

Ta zła, haniebna degradacja!


Z daleka

tu

spływa 

świetlista

poświata.


To jedzie

kochany,

kochany

tramwaj!


Nadciąga

kochany

i piękny

pojazd.


Wehikuł wstrętnego chłopczyka odstrasza.


Ulatnia

się

szybko

ów

winowajca,


ten spluwacz

i smarkacz,

ów podły 

oprawca,


okrutny człowiek,

plugawy sprawca,


bez serca jednostka,

dręcząca 

dziadzia.


Pan dziadzio to nie jest żadna spluwaczka!


To żadne naczynie! 

To żadna kloaka!


Podle

go 

gnębił

ów

samiec

alfa...


Ale nadjeżdżał kochany tramwaj!


Chłopiec się szybko z przystanka ulatniał.

Zaś pan parasolką potężnie wygrażał! 


Ależ by chłopcu podłemu dał klapsa!

Ależ by chłopca na pal ostry nadział!


Na szczęście już koniec, już koniec bezprawia!


Oto 

nadjechał 

kochany 

tramwaj!


Uchronił 

ów

pojazd

drogiego 

biedaka!


Spokoju

dorosły

od razu

zaznał.


Chusteczką

w tramwaju

się

wyjaławiał.


Osuszał się 

białą, 

suchą

chusteczką.


Osuszał

się

dziadzio,

jak 

owad

się

kręcąc.


Zaraz się stanie chusteczka zatęchłą,

wielce wilgotną, lepką i wstrętną.


Takie 

chusteczki 

oczu 

nie 

cieszą!


Od śliny chłopców chusteczki więdną.


Od śliny chłopaczków twarzyczki cierpią!