piątek, 21 marca 2025

(całość wiersza) Narodziny Ateny - Patryk Daniel Garkowski

Narodziny Ateny - Patryk Daniel Garkowski


Ach, słyszę całkiem wyraźnie, choć niezupełnie doskonale  

dochodzące, 

wibrujące,

falujące

spoza obrębu mego ojca 

starczych oraz zwiędłych 

tkanek mózgowia

nader nieprzyjemne dźwięki: 

jęczenia, 

wycia, 

zawodzenia...


To słyszę z pewnością mego ojca - Zeusa.  

To on tak wyje.

To on tak cierpi.


Wydaje mi się, jakby mój ojciec - bóg - wył 

niczym kręcąca się w kółko małpeczka-zabaweczka.


Z pewnością główka go boli bardzo, bezbrzeżnie...


Nawet i wszechmocną, boską istotę 

dotknąć może straszna, kolosalna boleść...


Zeusa boli konkretny zakątek -

ja mam na myśli ojcowską głowę...


Oto zalegam w mej zbroi twardej niewygodnie skulona,

zalegam od dawna 

w neuronalnych, 

ojcowskich 

splotach...


Jestem neuronami ojca zbyt silnie okręcona.

Chciałabym bardzo z ów miejscem się rozstać...


Ja

serdecznie 

mam 

dosyć

tego

starczego,

ojcowskiego 

mózgowia!


Grzęznę ja tutaj w pełni przytomna.


Na wyskok prężny jestem gotowa,

ale, niestety, 

ach, niestety,

wciąż mnie blokuje 

od dawien 

dawna

ojcowska, 

tkankowa,

nerwowa

zapora,

obrzydła,

okropna

budowla

pełna

papkowego

błotka...


Ja nie chcę tutaj na zawsze pozostać.

Nie jest ze mnie żadna córka wyrodna...

Chciałabym z ojca wyfrunąć jak sowa.

Chciałabym bardzo z ów gniazdem się rozstać!


Chciałabym ojcu dostarczyć ulgi.

Lecz zamiast tego dostarczam mu bólu!


Ja wiem, 

kiedy trzeba 

opuścić ojcowskie gniazdo!

Lecz mnie linami 

neuronów 

w tym gnieździe 

uwiązano...


Nie chcę bólu ojcu sprawiać.


Ale czasem

trzeba

bólów 

różnych

ojczulkom

wszelakim

przysparzać...


Gnieżdżą się niczym dżdżownice bardzo biedni ludzie 

w swych 

ubogich, śmierdzących,

nieodpornych 

na

żywiołowe

klęski

norach.


A ja jestem do nich całkiem teraz podobna...

Chociaż pochodzę od wielkiego boga...


Mój ojciec kolosalnie teraz cierpi!


Niech więc ktoś pomocy mu natychmiast udzieli!


Mój ojciec musi nieziemsko cierpieć.


Rękami swymi swą główkę klepie...

Drapie i klepie, 

drapie i gniecie...


Zaraz 

on

swoją

główkę

rozedrze!


Na strzępy

rozedrze.

Rozwałkuje

jak ciasto.

Na płasko.


On jest teraz niczym jakiś straszny szaleniec!


Boję się o niego, 

obawiam 

się

wielce!


Zaraz swą główkę mój tatuś rozedrze... 


Niech mu ktoś przyjdzie z pomocą w potrzebie!


Straszliwy ból przeszywa jego biedną, starczą głowę.


Ból niepojęty 

przenika,

przeszywa 

całą 

jego 

istotę...


Cóż to musi być za boleść! Z bólu jego główeczka musuje i płonie!


Niech sfrunie do niego odpowiedni fachowiec!

ażeby mu rozbić, zniszczyć ów cierpiącą głowę 

- puszeczkę z dojrzałym seksualnie płodem -

na miazgę

siekierką,

toporkiem,

kilofkiem

bądź

młotkiem.


Jestem dla ojca niczym podła torbiel!


Mój ojciec z szaleństwa ryje, wyje i mamrocze!


Ja

mniemam,

ja

sądzę, 

że 

mój 

drogi

ojciec,

ach, 

właśnie 

teraz 

z bólu 

traci 

swą 

niebiańską

głowę,


że

on

traci władzę

nad 

swym

własnym,

boskim

ciałem,

głównie

nad

własnym,

boskim

mózgowiem...


Oto Zeus atakuje, uciska swymi dłońmi rozpaloną bólem głowę;

dłonie on przykłada wściekle do płonącej z bólu głowy -

do orzecha rozpalonego niczym dręczone w kuźni żelazo,

dręczone przez nastoletniego, zahartowanego pracą chłopczyka-czeladnika,

chłopca wysokiego, wulgarnego i aroganckiego,

chłopca z bardzo spoconymi, nader śmierdzącymi stopami...


Mój ojciec musi nieziemsko cierpieć.

Tak... Najwidoczniej on musi...


Ale ból go, być może, uwzniośli...

Może cierpienia dodadzą mu skrzydeł...


Czasami ból jest po prostu potrzebny,

ażeby latorośl (a zatem drogie dziecię) 

w przyszłości 

odpowiednio

doceniał

rodziciel 

płci męskiej

bądź żeńskiej.


Ale co ja tam wiem...

Jeszcze

przecież

nie

narodziłam

się...


Wściekły Zeus pragnie wyrywać sobie całe kępy 

swych białych jak mleko apetyczne włosów

z wrzącej od bólu, 

spienionej,

musującej,

chybotliwej,

podskakującej 

na różne kąty,

w ogromnym szaleństwie, 

głowy.


Wielki ból potrafi nawet bóstwo doprowadzić do rozpaczy...

zachęcić/zmotywować do działań nieracjonalnych...

behawiorów nielogicznych, 

na rozumie 

zupełnie

nie opartych...


Czuję wyraźnie jego starczych dłoni 

rozpaczliwy, 

wcale nie powitalny, 

ucisk, nacisk, 

uwiąd

starczy,

gniecący 

napływ,

pozbawiony jakiegokolwiek chuchania delikatności...


Tak to się córki nigdy nie wita...

Bynajmniej tak sądzę...


Niewiele przecież jeszcze wiem.

Jeszcze 

ja nie 

eksplodowałam 

na ów 

padół 

łez...

(Nawet i Olimp takim padołem, naturalnie, jest.)


Po prostu czuję całą sobą, jakby mój ojciec Zeus pragnął się pozbawić

pełnej grymasów,

pełnej szaleństwa,

gorącej,

musującej

głowy.


Takie rzeczy się czuje, naprawdę...

Wiem, co ja mówię...


Moja główka, w hełmik metalowy zakuta, pracuje...

ach, nader wydajnie pracuje...


Ja odbieram świetnie zmysłami, iż Zeus pragnie oddzielić ów ważką część 

(czyli swój starczy łeb)

od swego

zużytego,

chrzęszczącego 

korpusu.


Od całej reszty uwiędłego starością, okropnego, trzeszczącego straszliwie ciała.


Jego ciskające gromy oczy są nad wyraz niespokojne... 

(Tak bynajmniej ja sądzę;

widzieć mego ojca wcale przecież w tej chwili nie mogę.)


Absolutnie nie chciałabym spoglądać w tak nieżyczliwe, nieprzyjazne oczyska,

miotające strasznymi iskrami szaleństwa...


Nic nie poradzę, że mam takiego ojca.

Muszę się z tym chyba pogodzić...


Doprawdy, odczuwam od pewnego czasu spore podniecenie.


Zaraz przecież nastąpi - dla mnie - moment ważny oraz doniosły,

moment mojego wybuchnięcia,

wyzwolenia się,

wyrwania 

czeluści,

z jarzma

głowy

wstrętnego

starca,

starego

bydlęcia,

obrzydłego pryka,

wielkiego szaleńca,

łajdaka,

okropnego,

zatwardziałego,

śmierdzącego

spalenizną

ojca-

tyrana.


Zmartwienie mi się odrobinkę udziela,

tak, tak,

to chyba jasne jak piorun...


Tak to chyba można określić...


Nagle ja słyszę jakiś krótki, 

metaliczny 

komunikat językowy,

niczym bezmyślny, 

nieracjonalny 

metal

mowy, 

grzmiący,

ryczący.


Oto pada polecenie - to krótki, świdrujący wrzask,

brzmiący nad wyraz nieludzko,

w istocie bardzo zwierzęco...


To Zeus okropnie ryczy na Hefajstosa, 

ryczy jak zraniony dotkliwie przez myśliwego zwierz,

domaga się Zeus, ażeby przybysz (bóg Hefajstos) niezwłocznie 

rozbił 

mu

łeb. 


Niczym najzwyklejszy orzech,

niczym prastarą, roślinną łupinę,

już rozchodzącą się ze starości w szwach.


Zręczny bóg Hefajstos wykonuje padłe polecenie natychmiast.

On rozbija główkę Zeusa jednym świszczącym błyskiem 

mocarnego, 

ratującego,

niechybiającego

nigdy

narzędzia.


Głowa wszechmocnego Zeusa pęka od razu niczym mały orzeszek,

trzaska ona niczym zapałka,

rozpryskuje się niczym mały, maleńki robaczek 

zdeptany 

przez 

aroganckiego i okrutnego nastoletniego chłopca

ze spoconymi bezbrzeżnie stópkami.


Z głowy Zeusa

uwalniają

się

pióropusze,

gwiezdne

mapy

materii. 


Już,

raptownie,

szybko

rozrywam 

starczy, 

uwiędły 

kokon 

mózgowia!


Już,

natychmiast

wyrywam

się, 

wyskakuję,

eksploduję

w pełnej zbroi,

w pełnym rynsztunku bojowym

grzęzawisk

nerwów,

z tkanek

neuronowych

systemów!,

z

obrzydłych

bagnisk

plugawych,

erotycznych

żądz

ohydnego

starca!


Hop!

W górę!

Gul, gul!

Ach!


Ja

wyskakuję,

wyrywam

się

ze 

splątanych

korzeni

obrzydliwych

i mętnych

galaktyk

wyobrażeń.


Ja

mogę dostrzec w ciągu mikrosekundy:

fundamenty prymitywnych, biologicznych odruchów,

galaktyki wirujących, starczych impulsów,

wspomnienia starca obracane w mroczne popioły,

mgławice, układy myśli skłębionych,

konstelacje obrzydłych dążeń umysłowych,

sektory starczej, obrzydłej wyobraźni,

mądrości pozornej nadęte fasady.


Rozciągnięte maksymalnie,

do wszelkich granic,

olbrzymie, rozrosłe 

gwiezdne mapy 

pragnień,

dążeń,

aspiracji.


Marzeniowe, dumne, wypinające się 

jak pióropusze

kartogramy.


Ja

uciekam jak najszybciej to tylko możliwe

elektrycznymi 

prądami-

impulsami.


Podążam

jak

najszybszymi

drogami-

skrótami.


Ja 

nie 

chcę 

dokładnie 

wszystkiego 

widzieć.


Ach, doprawdy, 

nie ma takiej potrzeby!


Nie,

dziękuję.


Nie chcę wszystkiego widzieć, 

co w głowie mego ojca 

sterczy,

siedzi

czy

szumi.


Oto

czasami 

piękne,

przecudowne

światło 

wiedzy, 

rozumienia,

pojmowania,

światło

rozumu

jaskrawe

może 

odpychać, 

po prostu

odstręczać...

(Będę o tym stanowczo wiedziała na przyszłość,

będę o tym na przyszłość pamiętać.)


Ja

widzę i błyskawicznie mijam:

wzburzone galaktyki obrzydłych wnioskowań,

owłosione labirynty niezdrowych, erotycznych obłędów,

chyboczące się gmachy starczej pamięci,

rozpadające się wieże osobistych percepcji,

ról społecznych próżne, kruszące się postumenty,

owrzodziałe głupotą nerwowe akweny,

plugawych wspomnień wstrętne kolumny,

akwedukty starczej i zwiędłej dedukcji,

spostrzeżeń nielogiczne, niemądre filary,

zgniłe bezbrzeżnie neuronalne rozgwiazdy,

zbutwiałe doświadczeń prastare mosty, 

gnijące od żądzy spragnione żywioły,

neuronowe mgławice wzburzonej materii,

otwarte na oścież bramy refleksji.


Ach, 

nareszcie! 


W końcu, 

nareszcie!


Witaj, kochany świecie!


Ja witam ciebie, mój drogi świecie, 

w zbroi 

protekcyjnej,

ochronnej,

pełnej.

(Aż taka głupia to ja nie jestem,

ażeby 

na 

ów

podły,

wstrętny

świat,

na

ów

wstrętny

padół

łez

wychodzić,

wybuchnąć

bezbronna

czy

naga...


Muszę być zawsze gotowa na wszelkie, wszechobecne zło!

Zło się panoszy nawet na Olimpie

- to chyba w pełni jest oczywiste?

Nie tylko wśród śmiertelników, w ich przestrzeniach jest ono.)


Dzień dobry, mój drogi ojczulku!

Przepraszam ciebie najmocniej,

że

przysporzyłam

ci

taką

moc

porodowych

bólów

mym

ruchem,

wznoszeniem,

postępowym

naporem...


Ty nie czyń mi, proszę,

żadnych

wyrzutów.


Trwam 

teraz

w

bolesnym

wobec

ciebie

skurczu-

współczuciu.


Na swoją obronę ci powiem szczerze,

że 

starałam się

bardzo

wybierać

jak

najwięcej

najlepszych,

najszybszych

skrótów!


Twoja główka zaraz się cudownie zasklepi!

Gniewać się na mnie nie ma potrzeby!


Twa główeczka boska za chwilkę sama się uleczy.

Złościć się na mnie nie ma potrzeby.


Ech, nawet nie pytaj mnie, mój drogi ojcze,

dlaczego paraduję w zbroi płytowej...

Po coś noszę ów ciężką zbroję,

mój drogi, kochany, gromowładny ojcze. 


Muszę ja stale przebywać, 

trwać 

w zbroi

na 

świecie

tak

wstrętnym

i podłym...

serca zupełnie pozbawionym...