Kirke oznajmia o swych świniach - Patryk Daniel Garkowski
Pytasz mnie, mój drogi ojcze,
dlaczego
zamieniam,
transformuję,
przeobrażam
przybyłych
do mnie
na
wyspę
przeróżnych
samców
w
trzodę chlewną,
w
ordynarne świnie...
Oczywiście,
mój mądry ojcze,
ja na to proste
pytanko
odpowiem
szczerze,
posłusznie,
bez ogródek.
Odpowiedź będzie kolosalnie prosta,
doprawdy,
mój
ciekawski
świata
ojcze.
Będzie
moja
odpowiedź
prosta
niczym
pieczące,
upalne,
słońce
w
skwarny
i słoneczny
dzionek.
Otóż,
mój drogi
ojcze,
ja
tymże
samcom,
mężczyznom
pozornym,
ułudnym,
iluzyjnym,
barbarzyńskim iluzjom optycznym
tylko,
jedynie
zwracam,
można powiedzieć,
oddaję
ich
prawdziwe
ja.
Owszem, tak, mój wysoko po niebie pędzący na rydwanie ojcze,
ubijający, siekający
delikatne
chmury
na
soczyste
i parujące,
fragmentaryczne
miazgi.
Ja
jestem
jak
czyste,
prawdomówne,
czarodziejskie
zwierciadło,
jak
dobre,
skuteczne,
promienie gwiezdne
odbijające
lustro.
Jestem
fizycznym,
optycznym
ośrodkiem,
skupionym
nie
tylko
na
sobie...
Jestem
twą
córką,
którą,
tak bynajmniej ufnie zakładam,
szanujesz
bardzo,
przemożnie...
bezmiernie...
Nie ukarzesz
mnie
przecież
za
me
odkrywające
prawdę
ludzką
zaklęcia...
Ja
doprawdy
pomagam
owym
samcom-ludziom
w odkrywaniu
ich
samych
siebie,
ich
mocnych
stron...
wyjątkowych,
nadprzeciętnych
atutów...
Och, tak...
Niechaj nie dziwi cię zupełnie, mój drogi, kochany, wyparzający ludzkie odbyty ojcze,
że
chętnie
ja
tuczę,
ja
karmię
te
brudne,
cuchnące
świnki (ludzkie),
że
gdy
przychodzi
odpowiedni
moment,
czas,
czasokres
stosowny,
właściwy
dla
technologicznego
procesu
produkcji,
to
zarzynam je,
morduję
bez
mrugnięcia
okiem,
niczym prostacki, bardzo wysoki wzrostem rzeźnik-chłopiec
ze spoconymi niezmiernie, bardzo śmierdzącymi stopami,
szybciutko,
bez chwili namysłu,
prędziutko.
Ciachu-ciach.
Niech cię nie dziwi zupełnie, mój ojcze,
że wcale nie zdejmuję
z tych
samców/
mężczyzn -
zezwierzęconych, przykrych, ordynarnych powłok,
chodzących worków mięsa, a także niezdrowych tłuszczów
kloszy
potrzebnych
im,
dobrych,
skutecznych
uroków.
A opiekuję się przecież owymi śmierdziuszkami,
moimi drogimi, kochanymi zwierzątkami,
przedstawicielami udomowionej przed wiekami fauny
racjonalnie,
celowo,
metodycznie,
w pełni
logicznie.
Po coś.
Po coś.
Po coś, mój ojcze.
Tkwi w mych działaniach
gospodarskich,
tak ja mniemam,
matczyna
godność...
Ach, nie
poniżam
samej siebie!
o, nie,
Heliosie!
Bez obawy, mój dumny, słoneczny ojcze!
Nie przejmuj się ty ani odrobinkę,
dobrze?
Nie
uchybiam
swej
godności,
to
wszystko
czyniąc...
to
wszystko
robiąc...
Po coś przecież to wszystko robię...
Me cele
działalności
są,
tak przynajmniej chcę
sobie
rozpatrywać,
niezwykle
wzniosłe...
Ja
pragnę
uzyskiwać
z
tych
samców,
mężczyzn
smaczne,
delikatne,
pożywne
mięsa.
Ja pragnę karmić potem
owymi
mięskami
zwierzęcymi,
przepysznymi,
odżywczymi,
bardzo treściwymi
żeglarzy,
gwałcicieli-
przybyszów
z
odległych,
dalekich
krain,
obrzydłych,
śmierdzących,
spoconych,
brodatych
mężczyzn,
wodnych
włóczęgów...
To chyba
jest jasne
zupełnie,
jak słońce,
mój słodki,
kochany,
parzący śmiertelników,
zwierzęta
wszelakie
ojcze?
Przecież zanim ludzki organizm płci męskiej
przeistoczy
się
w
świnkę
i
zanim
będzie
zajadał
ze
smakiem
przeróżne
ochłapy,
obrzydliwości,
nieczystości,
skorupy,
łuski,
ze
stołu
przeróżne
odpady,
to najpierw
musi
coś
on
spożyć
dobrego,
pysznego,
treściwego,
wspaniałego,
pięknie
podanego!
Czyż to nieprawda, mój słodki ojcze?
Musi
się
taki
organizm
płci męskiej
pokrzepić,
posilić
mięsem,
różnymi
tłustymi
pychotkami,
smakowitościami
po
swojej
morskiej,
wyczerpującej
podróży
czy
tam
ekspedycji...
wyprawie...
samczej...
Cóż...
Nieważne
po
czym
dokładnie...
Czyż to nieprawda,
mój ojcze Heliosie?
Przyznasz mi przecież rację...
Znasz ty
z pewnością
przeróżne
normy
kulturowe...
jako
przemądry, prastary
samiec...
Chyba nie muszę ci, mój mądry ojcze,
tłumaczyć, objaśniać,
wykładać,
niczym na ladzie w mięsnym sklepiku, nawiedzanym przez wygłodniałych chłopców,
elementarnych
zasad,
norm
grzecznościowych
korespondujących
z
odżywianiem...
Ach, ty jako mądre,
wspaniałe,
prastare,
wyparzające ofiary
bóstwo
płci męskiej
na pewno
je
rozumiesz,
pojmujesz
doskonale,
świetnie,
a również perfekcyjnie...
A teraz, proszę, zostaw mnie już w spokoju.
Mam mnóstwo pracy...
Muszę zaopiekować się
zwierzętami
oraz
nowymi
przybyszami.
Już widzę zgłodniały, nowy i ogromny statek na horyzontu linii,
zaś w nim pełno: młodych mężczyzn (nienasyconych i obrzydliwych),
nastoletnich majtków,
nastoletnich chłopców,
pracujących w znoju,
paskudnych młodzieńców,
spragnionych ostrego, brutalnego seksu.
A zważ na to,
mój drogi ojcze,
że
ja
nie
wystosowałam
do
owej
nieznanej
mi
zgrai,
statkowej
załogi
żadnego
zaproszenia...
Na
moją
wyspę
kochaną
nikt
ich
nie
zaprosił...
o nie...
Proszę,
zostaw
ty
mnie
w spokoju,
mój
drogi,
kochany
ojcze!
Odleć!
Odleć na tym swoim przepięknym, cudnym rydwanie-majstersztyku!
Proszę...
Pozwól
wypełniać
mi
moją
misję -
karzącej
kobiecie,
czarodziejce
Kirke!
Zaraz będę miała nowych gości...
Muszę się o nich ślicznie zatroszczyć...
Zaraz będę miała nowych gości...
Muszę tych ludzi stosownie ugościć...
Tak jak oni na to zasługują
od swych plugawych narodzin...