poniedziałek, 17 marca 2025

(całość wiersza) Kirke oznajmia o swych świniach - Patryk Daniel Garkowski

Kirke oznajmia o swych świniach - Patryk Daniel Garkowski


Pytasz mnie, mój drogi ojcze,

dlaczego 

zamieniam,

transformuję,

przeobrażam

przybyłych 

do mnie 

na 

wyspę

przeróżnych

samców

trzodę chlewną,

w

ordynarne świnie...


Oczywiście,

mój mądry ojcze,

ja na to proste 

pytanko 

odpowiem 

szczerze, 

posłusznie,

bez ogródek.


Odpowiedź będzie kolosalnie prosta,

doprawdy,

mój 

ciekawski 

świata

ojcze.


Będzie

moja

odpowiedź

prosta

niczym

pieczące,

upalne,

słońce

w

skwarny

i słoneczny

dzionek.


Otóż,

mój drogi 

ojcze,

ja 

tymże 

samcom, 

mężczyznom

pozornym,

ułudnym,

iluzyjnym,

barbarzyńskim iluzjom optycznym

tylko,

jedynie

zwracam,

można powiedzieć, 

oddaję

ich 

prawdziwe

ja.


Owszem, tak, mój wysoko po niebie pędzący na rydwanie ojcze,

ubijający, siekający 

delikatne

chmury 

na 

soczyste

i parujące,

fragmentaryczne

miazgi.


Ja

jestem

jak

czyste,

prawdomówne,

czarodziejskie

zwierciadło,


jak

dobre,

skuteczne,

promienie gwiezdne

odbijające

lustro.


Jestem

fizycznym,

optycznym

ośrodkiem,

skupionym

nie 

tylko

na

sobie...


Jestem

twą

córką,

którą,

tak bynajmniej ufnie zakładam,

szanujesz

bardzo,

przemożnie...

bezmiernie...


Nie ukarzesz   

mnie

przecież

za 

me

odkrywające

prawdę

ludzką

zaklęcia... 


Ja

doprawdy

pomagam

owym

samcom-ludziom

w odkrywaniu

ich

samych

siebie,


ich 

mocnych 

stron...

wyjątkowych,

nadprzeciętnych

atutów...


Och, tak...


Niechaj nie dziwi cię zupełnie, mój drogi, kochany, wyparzający ludzkie odbyty ojcze,

że 

chętnie

ja

tuczę, 

ja

karmię  

te 

brudne, 

cuchnące 

świnki (ludzkie),

że

gdy

przychodzi

odpowiedni 

moment,

czas,

czasokres 

stosowny,

właściwy

dla

technologicznego

procesu

produkcji,

to

zarzynam je,

morduję

bez

mrugnięcia

okiem,

niczym prostacki, bardzo wysoki wzrostem rzeźnik-chłopiec 

ze spoconymi niezmiernie, bardzo śmierdzącymi stopami,

szybciutko,

bez chwili namysłu,

prędziutko.

Ciachu-ciach.


Niech cię nie dziwi zupełnie, mój ojcze,

że wcale nie zdejmuję 

z tych 

samców/

mężczyzn -

zezwierzęconych, przykrych, ordynarnych powłok, 

chodzących worków mięsa, a także niezdrowych tłuszczów 

kloszy

potrzebnych

im,

dobrych,

skutecznych

uroków.


A opiekuję się przecież owymi śmierdziuszkami,

moimi drogimi, kochanymi zwierzątkami,

przedstawicielami udomowionej przed wiekami fauny

racjonalnie,

celowo,

metodycznie,

w pełni 

logicznie.


Po coś.

Po coś.

Po coś, mój ojcze.


Tkwi w mych działaniach 

gospodarskich,

tak ja mniemam,

matczyna

godność...


Ach, nie 

poniżam

samej siebie!

o, nie,

Heliosie!


Bez obawy, mój dumny, słoneczny ojcze!

Nie przejmuj się ty ani odrobinkę, 

dobrze?


Nie 

uchybiam

swej

godności,

to

wszystko

czyniąc...

to

wszystko

robiąc...


Po coś przecież to wszystko robię...


Me cele

działalności

są,

tak przynajmniej chcę 

sobie 

rozpatrywać,

niezwykle

wzniosłe...


Ja

pragnę

uzyskiwać

tych

samców,

mężczyzn

smaczne,

delikatne,

pożywne

mięsa.


Ja pragnę karmić potem 

owymi 

mięskami 

zwierzęcymi,

przepysznymi,

odżywczymi,

bardzo treściwymi

żeglarzy,

gwałcicieli-

przybyszów

odległych,

dalekich

krain,

obrzydłych,

śmierdzących,

spoconych,

brodatych

mężczyzn,

wodnych

włóczęgów...


To chyba 

jest jasne

zupełnie,

jak słońce,

mój słodki,

kochany,

parzący śmiertelników,

zwierzęta

wszelakie

ojcze?


Przecież zanim ludzki organizm płci męskiej

przeistoczy 

się

świnkę

zanim

będzie

zajadał

ze 

smakiem

przeróżne

ochłapy,

obrzydliwości,

nieczystości,

skorupy,

łuski,

ze

stołu

przeróżne 

odpady,

to najpierw

musi

coś 

on

spożyć

dobrego,

pysznego,

treściwego,

wspaniałego,

pięknie

podanego!


Czyż to nieprawda, mój słodki ojcze?


Musi

się

taki

organizm

płci męskiej

pokrzepić,

posilić

mięsem,

różnymi

tłustymi

pychotkami,

smakowitościami

po 

swojej

morskiej,

wyczerpującej

podróży

czy 

tam

ekspedycji...

wyprawie...

samczej...


Cóż...

Nieważne

po 

czym

dokładnie...


Czyż to nieprawda, 

mój ojcze Heliosie?


Przyznasz mi przecież rację...


Znasz ty 

z pewnością

przeróżne

normy

kulturowe...

jako

przemądry, prastary

samiec...


Chyba nie muszę ci, mój mądry ojcze,

tłumaczyć, objaśniać,

wykładać,

niczym na ladzie w mięsnym sklepiku, nawiedzanym przez wygłodniałych chłopców,

elementarnych

zasad,

norm 

grzecznościowych

korespondujących

z

odżywianiem...


Ach, ty jako mądre, 

wspaniałe,

prastare,

wyparzające ofiary

bóstwo 

płci męskiej

na pewno 

je 

rozumiesz,

pojmujesz

doskonale,

świetnie,

a również perfekcyjnie...


A teraz, proszę, zostaw mnie już w spokoju.

Mam mnóstwo pracy...


Muszę zaopiekować się

zwierzętami

oraz

nowymi

przybyszami.


Już widzę zgłodniały, nowy i ogromny statek na horyzontu linii,

zaś w nim pełno: młodych mężczyzn (nienasyconych i obrzydliwych),

nastoletnich majtków,

nastoletnich chłopców,

pracujących w znoju, 

paskudnych młodzieńców,

spragnionych ostrego, brutalnego seksu.


A zważ na to,

mój drogi ojcze,

że 

ja 

nie 

wystosowałam

do 

owej

nieznanej

mi

zgrai,

statkowej

załogi

żadnego

zaproszenia...


Na 

moją

wyspę

kochaną

nikt

ich

nie 

zaprosił...

o nie... 


Proszę,

zostaw 

ty

mnie 

w spokoju, 

mój 

drogi,

kochany

ojcze!


Odleć!


Odleć na tym swoim przepięknym, cudnym rydwanie-majstersztyku!


Proszę...


Pozwól

wypełniać

mi 

moją

misję -

karzącej

kobiecie,

czarodziejce

Kirke!


Zaraz będę miała nowych gości...


Muszę się o nich ślicznie zatroszczyć...


Zaraz będę miała nowych gości...


Muszę tych ludzi stosownie ugościć...

Tak jak oni na to zasługują

od swych plugawych narodzin...