Cygnus olor - Patryk Daniel Garkowski
Nad brzegiem morza odpoczywa piękny i nagi piętnastoletni młodzieniec.
Jego bose,
spocone,
strudzone,
styrane
stopy
łagodnie
dotykają
miękkiego i suchego piasku.
Chłopiec pracował dziś bezbrzeżnie ciężko...
Na plażę się wybrał, by troszeńkę odpocząć...
Tymczasem Zeus - władca wszystkich bogów
spostrzega cudnego chłopca z krwiobiegów chmur.
Bóstwo podejmuje piorunem decyzję.
Momentalnie organizuje zwierzęcą metamorfozę.
Zeus
natychmiast
się
zmienia.
Oto zamiast bóstwa
mamy
obrzydliwego
łabędzia
(w bliżej nieokreślonym zaawansowaniu ontogenezy).
Zeus-ptak szybko wyczłapuje z gęstych i wysokich zarośli.
Stara się on biec jak najszybciej.
Biegnie okropnie niezgrabnie.
Człapie i człapie.
Młodzieniec zaś zamknięte ma teraz oczy.
Na razie nie widzi on
furią
i żądzą
wrzącego
ptaszyska-
oprawcy,
parującego
wściekłością
kroczącego
automatu
dziobiącego.
Okropne, obleśne, natrętne ptaszysko,
ze sztywnym, sterczącym,
wyginającym się we wszystkie strony
(to z żądzy)
ptasim
prąciem
ostatecznie
dociera
do leżącego
na piasku
chłopca...
Ptak od razu zaczyna biednego chłopczyka dziobać.
Boleśnie,
potwornie mocno.
Ból to okropny.
Co za potworne, okrutne ptaszysko!
Co za plugawy, obrzydły ptak!
Łabędź dziobie w krocze, w penisa chłopczyka,
w jego jądra - owoce skulone w nagłym przerażeniu,
dziobie w wypukłe sutki chłopczyka,
w jego szyję
i w umięśnioną
piersiową klatkę.
A zatem
bóg
jest
bardzo
agresywny
w swej
gromowładnej
furii.
Działa on niczym
ptasi,
mechaniczny
automat
dziobiąco-
krojący.
Zaś chłopiec potwornie wrzeszczy.
Próbuje uciekać -
jak słońce to jasne.
Z jego wysportowanego i chudego,
broniącego się
ciała
sączy się teraz
okropnie wiele
przepłynnych,
szkarłatnych
ran.
Ach, chłopiec próbuje uciec od podłego, wstrętnego ptaka -
spodziewać się należało
takowej
osobniczej
reakcji.
Jednakowoż ucieczka się nie udaje...
Zeus-łabędź
jest bowiem
bardzo silnym,
potężnym,
mocarnym
ptakiem
(taką formę bóstwo zdecydowało się przyjąć w swej nieskończonej mądrości).
Łabędź podcina chłopca skrzydłami.
Używa raz po raz swych kończyn błoniastych.
Oplata, omiata chłopczyka skrzydłami;
nie daje uciec swej młodzieńczej ofierze.
Tutaj nie ma chwili do stracenia...
Zaraz
ten
chłopczyk
będzie
już
w
strzępach.
Oto agresywny ptak
wkłada
z impetem,
z potężnym sykiem
swe ptasie prącie
w brudny,
spocony
odbyt
chłopczyka,
zapewne od wieków nie myty...
Ptaszysko nie musi do chłopca nic mówić...
Według Zeusa nie potrzeba tu żadnych, jakichkolwiek słów...
Władca bogów może przecież wszystko uczynić...
czego tylko pragnie...
jak słońce to (dla niego) jest jasne...
Przed nikim nie musi się wcale tłumaczyć...
czy płaszczyć...
To przecież władca bogów!
Najwyższy bóg z greckich bogów!
A ptasie rany zagoją się wnet!
Zresztą, to tylko chwilowa, ptasia forma,
przybrana na krótki jedynie moment...
na drobną jedynie chwilkę...
A zatem
nie trzeba
się
troszczyć
zupełnie
o
ciało...
Albowiem
ów
ciało
to tylko
chwilowe,
prowizoryczne
mięso...
Niech sobie chłopczyk orze tymi swoimi brudnymi paznokciami.
Niech sobie kopie brudnymi nogami
chwilowego,
efemerycznego
łabędzia.
Niech sobie uderza pięściami, jeśli tego właśnie pragnie...
Cóż. To zupełnie nie szkodzi.
W istocie ta samoobrona dla Zeusa jest
bardzo miłą...
i rozkoszną...
łechcącą zmysły...
Zaprawdę,
do całej interakcji
dodaje
ona
słodkiego
pieprzu...
Przecież w mgnieniu oka zniknąć może
ptasia
kupa
mięsa.
Przeistoczyć się może w mikrosekundę,
a zatem piorunem,
w
zgrzybiałe,
bielą starości
pokryte
bóstwo,
w obrzydłego
starucha.
Żądzę należy zawsze zaspokajać - takiego Zeus jest zdania.
Bogu nic zupełnie nie grozi...
Na cierpienia biednego chłopca
bóstwo
pozostaje
niewzruszone...
obojętne...
niewrażliwe...
zupełnie...
Co za okropne, obrzydliwe, pozbawione serca bóstwo!
Co za potworne, plugawe, paskudne ptaszysko!
Oto
za moment
nastąpi
powrót
bóstwa
na
Olimp.
Zaś nastoletni organizm
w ogóle
się
nie liczy.
Za
moment,
za
chwilkę
on
skona.
Dla Zeusa to tylko
dżdżownica,
to tylko,
jedynie
ludzki
robak,
którego
zaraz
Zeus
zadziobie
na
śmierć
w swej
nieskończonej
mądrości
ptasiego
móżdżku...