Cyryl i Dionizos - Patryk Daniel Garkowski
Cyryl był właścicielem wielkiej i rozległej winnicy.
Jego wino było przewyborne.
Wspaniałe,
wręcz doskonałe,
nad wyraz smaczne.
Cyryl się bardzo tym winem chwalił
wokoło,
wszędzie.
Człowiek ów mniemał, że jego wino przewyższa nawet
ambrozję
albo trunki boga Dionizosa...
Przechwałki dotarły do uszu boga winnej latorośli...
Otyłe bóstwo
przyczłapało
do
Cyryla,
zataczając
się
bardzo,
głośno
bekając
oraz
stękając
po
drodze.
Cyryl jednakowoż nie przestraszył się
otyłego,
upojonego alkoholem,
brzuchatego
boga.
Na swej jeszcze młodej
twarzy
śmiertelnik ukazywał
butność,
niebywałą arogancję.
Lecz zarazem Cyryl
był grzeczny
i uprzejmy
dla boga winnej latorośli.
Jasne było,
że
musiało
dojść
pomiędzy nimi
do
dżentelmeńskiej
konfrontacji...
Pomiędzy tymi dwojga do pojedynku doszło.
Dionizos - Cyryl
- dwaj mężczyźni -
w szranki stanęli.
Kogóż wino okaże się lepsze?
Zaraz to miało się ustalić...
Rozstrzygnąć zupełnie.
Rozpoczął się pojedynek dorosłych, zdawałoby się, dżentelmenów.
Zdawałoby się - pojedynek towarzyski...
Oto osobiście przyniósł Cyryl najlepsze swe wino,
przyniósł bogu płyn w ozdobnym kielichu.
Długo to ciemne wino było robione.
Od razu wychłeptał je bóg Dionizos.
Bez mrugnięcia okiem.
Wychłeptał ów ciemne wino jak pies spragniony,
jak pies zawszony, a także bezdomny.
Do ostatniej wręcz kropli,
kropelki,
kropeleczki.
Bóg naczynie wylizał wirującym językiem,
świdrującym,
poszukującym
wszędzie
ostatnich
kropelek.
Po czym bóg stwierdził, że wino
jest
całkiem dobre...
choć
mogłoby
być
dalece
lepsze...
Gospodarza Cyryla bóg troszkę pochwalił.
Po ramieniu poklepał.
Pochwalił też jego rozległe latyfundium.
I oto przyszła pora na boga...
Dionizos
swe
wino
po prostu
wyczarował -
toteż wysikał
z niczego,
bekając głośno.
Już to mogło zapowiadać istną katastrofę...
„Pij, pij, pij, mój kochany!” - rubasznie oznajmił Dionizos obleśny.
(Z jego penisa nadal wyciekały obrzydliwej cieczy ostatnie kropelki.)
Więc Cyryl wypił
ów żółtą
ciecz
przybyłą
z
odmętów,
z
dna
kloacznego
obrzydliwego,
zwiędniętego
boskiego
prącia.
(Kielich użyty został Cyryla do picia.)
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas obrzydzenia:
„Okropne szczyny” - oznajmił do boga - zgodnie ze stanem faktycznym.
Zdenerwował się wielce Dionizos.
Z gniewu aż na twarzy spurpurowiał
niczym
przedojrzała,
śmierdząca rozkładem,
nabrzmiała
śliwka.
Jakże śmie ów nędzny śmiertelnik
obrażać samego boga!!!
Urażony Dionizos przemienił Cyryla w winorośl,
na szkodniki zupełnie nieodporną...
Zaś latyfundium Cyryla upadło.
Opuścili je chłopięcy niewolnicy,
ubijający
winogrona
niezmiernie
spoconymi,
bosymi
stopami...
Wybiegli
wolni
niczym
fruwające,
owocożerne
ptaki.